RPA Johannesburg - miasto, którego się wszyscy boją

RPA Johannesburg - miasto, którego się wszyscy boją
  • Opublikowano: 2015-08-10

Na początku to wcale nie miała być Afryka. Chciałam pojechać gdziekolwiek, bo stwierdziłam, że dłużej tak być nie może. Im więcej wymówek znajdowałam, im częściej słyszałam w swojej głowie racjonalne "nie teraz, bo dom, dzieci, praca", tym bardziej oddalałam się od potrzeby złapania oddechu. Łatwo wejść w ten system przeskakiwania od maila do telefonu, od telefonu do spotkania, kończąc dzień ostatnim smsem tuż przed północą, bo ktoś akurat potrzebował pomocy. Uwielbiam swoją pracę i może dlatego jestem typem człowieka spędzającego dzień pod telefonem, ale to jest totalne szaleństwo. Kiedy z kompletnej stabilizacji wchodzimy w wir obowiązków nie do opanowania to powiedzenie sobie "stop" graniczy z cudem. Aż w końcu przyszedł okres kiedy usiadłam i pomyślałam, na spokojnie... Nigdy nie pozwolę sobie na podróż. Kiedy tylko próbowałam powiedzieć "teraz" od razu znajdowało się milion spraw spychających moje "teraz" na potem. Nie będzie momentu, kiedy wszystko wokół mnie będzie zorganizowane, zadania zakończone, a budżet na tyle zadowalający by powiedzieć "tak, teraz wszystkie okoliczności mi sprzyjają, więc mogę jechać". Cóż, chyba o to w życiu chodzi i na tym polega jego ciekawość, że pomimo niesprzyjających okoliczności przekraczamy granice wyznaczane przez nasze obowiązki. Idealny moment sam nie nastał - to ja zadecydowałam o jego przyjściu.

Podjęłam decyzję - Afryka, Johannesburg. Jest luty więc szok termiczny gwarantowany, a słońce dostarczy mi odpowiedniej dawki endorfin - jest wszystko, czego mi potrzeba. Pojawiła się jednak kolejna wątpliwość - co zrobić z firmą? Kiedy szef wyjeżdża wszystko staje, a na marazmie w interesach chyba nikomu specjalnie nie zależy. Moi współpracownicy dowiedzieli się o wyjeździe dwa, trzy dni przed data odlotu. Czy to nieodpowiedzialne? Nie sądzę. Czasem najlepszym rozwiązaniem jest zostawić wszystko. Ludzie przychodzą i odchodzą, a świat nie staje w miejscu załamując bezradnie ręce. Życie toczy się zwykłym torem, a pełnię korzyści z podjęcia decyzji tak radykalnych dostrzegamy dopiero po powrocie.

Gdzie sie jeździ a gdzie się nie jeździ? Nie sposób zliczyć, jak wiele osób ostrzegało mnie przed Afryką. I nic dziwnego - w końcu "to niebezpieczne dzikie miejsce". Ja jednak słowo "niebezpieczne" wolę zamienić na "nieznane". Mówiąc "nieznane" możemy wzbudzić w sobie ciekawość, używając słowa "niebezpieczne" nastawiamy się na potencjalne zagrożenie. Tak bardzo chcemy zobaczyć nasze wyimaginowane niebezpieczeństwo, że bez problemu potrafimy je znaleźć.

Rzeźby to w Afryce widok tak częsty jak u nas. Są tylko trochę bardziej ruchliwe. Tę plastyczną interpretację ruchu znalazłam w Johannesburgu tuż po przyjeździe. W tle niemalże słychać muzykę.

Tego typu widoki do dobra metafora bogatego dziedzictwa Afryki, która zapadając się powoli w zachodnią kulturę stara się zachować swoją odrębność. Johannesburg jest szkłem i stalą zbudowany - można stwierdzić patrząc na to zdjęcie. Nie do końca, gdyż miasto nie odbiegające daleko od standardów zza oceanu wciąż posiada elementy lokalnego dziedzictwa. Jest to jednocześnie zlepek języków i religii, który mimo swej różnorodności tętni niezwykle pozytywną energią.

Murale to definicja lokalnej społeczności.

Mówili, mi żeby tu nie wchodzić. Dzielnica dla czarnych - rodzina, znajomi i internet ostrzegają przed przestępczością, kwitnącą na ulicach Johannesburga, a tu normalne życie! Do częstych rytuałów należy tutaj wizyta u fryzjera. Pod salonami często stoją tabuny kobiet. Czekanie na swoją kolej umila im lunch i niezobowiązująca rozmowa.

Normalne, zupełnie spokojne i nikomu nie przeszkadza ten kulturowy sajgon. Co więcej ludzie są pozytywnie nastawieni, jeżeli nie traktujesz ich jak potencjalnego zagrożenia. Swoboda w upale gęsto zaludnionego miasta udziela się każdemu.

Szkoła dla białych. Błękitne mundurki wyglądają dość wyrafinowanie, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeszcze bardziej podkreślają segregację, która jest przecież zupełnie zbędna. Ludzie na własne życzenie odgradzają się od innych tworząc bariery, które potem trudno przekroczyć.

 

Wjazd do hotelu dla tych, którzy chcą poznać Afrykę od turystycznej strony.

Przepych, fontanny i ogrody. Warunki niemalże królewskie. Od rzeczywistości odgradza nas jedynie mur w kolorze sezamowym.

 

Kto był w Vegas może teraz przeżyć szok, a przynajmniej czuć zakłopotanie. Będąc w Afryce dosyć często spotykałam duplikaty miejsc z całego świata.

Kiedy weszłam do hotelu uderzyła mnie różnica między nim a zwykłą częścią miasta. Podróżowanie i wycieczkowanie to dwie kwestie, które nasunęły mi się gdy patrzyłam na ociekające złotem ściany. Jednego i drugiego doświadczyłam i jest to zdecydowanie bezcenna zmiana perspektywy. Przejście przez Afrykę w tych dwóch odsłonach stwarza przestrzeń do oceny, czy istnieje coś takiego, jak "turystyka rozwoju osobistego"? Moim zdaniem nie i teraz jasno rozgraniczam wycieczkowanie od podróżowania.

 

 

 

 

Udostępnij


Komentarze